Dziś leniuchujemy...jednak przejazdy nocnymi autobusami to nie jest taki komfort jak piszą w LP (w przewdoniku). Niby można się przespać, ale w zasadzie jest to nie możliwe, ponieważ:
- kierowca robi dyskotekę - przełącza światła, raz na białe w kabinie, raz na filetowe, generalnie nie może się zdecydować czego chce,
- gra muzyka - głośno, bardzo głośno, czyli przed 24 nie ma możliwości spania
- jedzie się jak po polnej drodze z prędkością 50 km/h
- kierowca trąbi non stop - do tego już się prawie przyzwyczailiśmy.
W autobusie generalnie syf, ale to też już na nas wrażenia nie robi.
W każdym razie do hotelu docieramy o 6 rano i na szczęscie dostajemy pokój z widokiem na morze. Nha Trang to taki wietnamski kurort, coś jak nasz Sopot albo Jastrzębia Góra. Piękna 6 km plaża, niebieska woda. Prawie jak z obrazka, ale tylko prawie.
Tak więc rano po tym jak chwilę się przespliśmy poszliśmy posiedzieć na plażę. Obok nas była wielka rodzina wietnamska, która zdecydowanie spędza tu wakacje. Zachęcili nas do tego, abyśmy skorzystali z przenośnej kuchni - tzn. pani która przenosi wszystko na swoich plecach i kupili u niej owoce morza. Za 7 dolarów zrobiliśmy ucztę jakiej świat nie widział: krab, krewetki, ślimaki. Wszystko rozmiarów bardzo dużych. Wietnamczycy śmiali się z nas jak każdy okaz oglądaliśmy z każdej strony zanim zjedliśmy. Takie okazy jak tu dziś jedliśmy to spotyka się jedynie w ZOO w części poświęconej skorupiakom egzotycznym.