Geoblog.pl    magnies    Podróże    21.08-12.09.2010_Wietnam    Cat Cat - pierwsze koty za płoty?
Zwiń mapę
2010
26
sie

Cat Cat - pierwsze koty za płoty?

 
Wietnam
Wietnam, Sa Pá
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8383 km
 
Dziś to był dzień. Dojechaliśmy umęczeni po podróży nocnym pociągiem do Lao Cai a stamtąd jeszcze busikiem 1 1/2 h do Sapa.
Najpierw może trochę o podróży pociągiem, bo to również ciekawa historia. Bilety kupiliśmy kilka dni wcześniej. Zdecydowaliśmy się na tańszą wersję, tj. podróż normalnym pociągiem należącym do wietnamskich kolei. Do wyboru była opcja - pociąg turystyczny. Miejsca można kupić w biurach podróży. Cena za bilet dwa razy tyle co za pociąg wietnamski. I nawet nie dla oszczędności ale po co pchać się do wagonu pełnego turystów jak można z Wietnamczykami. Jedyny problem był taki, że nie było już biletów w tym samym przedziale, ale miła pani w kasie powiedziała nam, że możemy się zamienić w pociągu. Wejście do pociągu też wygląda ciekawie. Są kasy, jest poczekalnia, ale na peron wejść może tylko ten kto ma bilet na pociąg lub wykupi tzw. peronówkę. W poczekalni jest też kilku panów, ktorzy społecznie sprawdzają na jaki pociąg masz bilet. A żeby było trudniej to mimo, że na stacji znajduje się kilka telewizorów LCD to nie ma tablicy informacyjnej z którego peronu odjeżdża Twój pociąg. Jest za to wielka tablica, na której pani wpuszczająca na peron, zmienia tabliczki z numerami pociągów, godziną odjazdu i peronem. Nie doczekawszy się pojawienia naszej tabliczki na tablicy informacyjnej idziemy do pań sprawdzających bilety. Pani obruszona, że w ogóle pytamy ostatecznie zmienia tablicę informacyjną i pojawia się numer peronu naszego pociągu. Peron 6.
Świetnie, ale wagony pociągu nie są za bardzo oznaczone. Jakoś trafiamy do naszego wagonu i odnajdujemy nasze miejsca - są w dwóch przedziałach obok siebie! Jesteśmy pierwszymi pasażerami. Po chwili wsiada jakiś wietnamski dziadunio - o! dziwo sam się orientuje, że jesteśmy razem ale w odzielnych przedziałach. Chce się zamienić, ale jak wychodzi, że nasze miejsca są na 2 poziomie, a jego na pierwszym to rezygnuje. Uśmiecha się tylko i coś pokazuje, że on jest stary. Jasne, rozumiemy....dziadek ściska Pawłowi dłoń na znak zgody i idzie na swoje miejsce! Jednak po chwili wychodzi z przedziału i pokazuje, że jednak się zamieni! Super! Jesteśmy zaskoczeni i cieszymy się bardzo! Dziadek pokazuje, że jak jesteśmy razem to powinniśmy jechać razem! Kolejny przejaw wietnamskiej gościnności!
Jedziemy - pociąg sunie z zawrotną prędkością 50 km/h i tak przez 7 h mniej więcej!
O 5 rano jesteśmy w Lao Cai skąd łapiemy busik i jedziemy do Sa Pa...Spotykamy przy okazji Polkę - dziewczynę, która od kilku miesięcy jest w podróży i zamierza jeszcze jechać przez rok...Eh....
Jazda busikiem to tez osobna historia. Wsiedliśmy na parkingu i czekamy. Przed nami dziewczyna, jak się później okazuje z Australii, mówi że już czeka ponad 40 minut i pewnie będziemy czekać do Bożego Narodzenia. Jednak nie, po kilku kilkunastu minutach kierowca przyprowadza jeszcze jedną parę i ruszamy. W pewnej chwili busik skręca w małą, wąską uliczkę. Nie chcę wierzyć, że to może być droga do Sa Pa. Ale może... Po kilku minutach wszystko jasne. Zajeżdżamy pod dom rodziny wietnamskiej, Wsiadają dwie osoby - para - ale wcześniej ładują mniej więcej tyle bagaży ile ma reszta pasażerów - kartony, miski nie wspominając już o torbach. Jedziemy... Po drodze cudne widoki ale też sceny mrożące krew w żyłach. Nasz kierowca pędzi, wyprzedza na zakrętach, nie patrząc na nadjeżdżające z naprzeciwka samochody, próba nerwów...
Sa Pa leży bardzo wysoko. Busik wspina się co raz wyżej w chmury i ponad nie...Ostatecznie dojeżdżamy do miasteczka w chmurze...Leje...Zmęczeni padamy w hotelu i odpoczywamy przez jakieś 2 h....
Wiemy, że z hotelu, z balkonu mamy cudowny widok na dolinę okalającą Sa Pa...Wiemy bo nie widzimy jeszcze tego...jest mgła. Budzimy się i coś zaczyna się wyłaniać z chmur...Jesteśmy oczarowani...Cudowna, zielona dolina z tarasowymi polami ryżowymi....coś pięknego. Nie potrafię tego opisać...ale jest przepięknie...Chmury są nad doliną, poniżej Sa Pa, więc jesteśmy ponad chmurami, które stają się co raz mniejsze..pojawia się błękitne niebo...Widok zapiera dech w piersiach. Dawno nie widziałam tak cudownego widoku...
Po chwili odpoczynku postanawiamy przejść się po mieście, żeby zobaczyć jak to wygląda. Zaraz po wyjściu z hotelu obstępuje nas grupka Czarnych Hmongów - jednego z plemion zamieszkujących okoliczne doliny. Kobiety wyglądają pięknie - czarne stroje, dużo pięknych srebrnych ozdób i kolorowe torebki. Nagabują "Buy from me", "Where are you from", "later", "you say the price", "what is your name" i te hasła będą nam towarzyszyć przez następne dwa dni. Idziemy na lokalny rynek bo Paweł chce kupić czapeczkę lokalnego wyrobu - otaczają nas kolejne grupy kobiet Hmongów i czerwonych Dao - te z kolei są ubrane bardziej kolorowo, a na łysej głowie mają misternie zawinięte czerwone chusty zakończone srebrnymi medalikami. Wygląda to pięknie. Po jakimś czasie znajdujemy czapeczkę jaka podoba się Pawłowi, zaczynamy targi i targujemy z 50 000 dongów do 30 000. W sumie 1,5 USD. Mało, ale jesteśmy pewni, że w rzeczywistości to jest warte jeszcze mniej i pewnie gdybyśmy jeszcze bardziej targowali to doszłoby do 20 000.
Targowanie tu to trudna rzecz, nie dlatego, że ciężko się z nimi targować, ale dlatego, że wytargowane przez nas kwoty są już tak niskie, że w wielu przypadkach jak przeliczamy na polskie, to wychodzą śmieszne kwoty i nie mamy sumienia się targować. Inną kwestią jest to, że i tak często czujemy, że robią nas w balona i Wietnamczyk kupiłby to samo za połowę wytargowanej przez nas kwoty.
Wracając do opowieści, po rundce na mieście wracamy na chwilę do hotelu. Wychodzi słońce w międzyczasie. Postanawiamy wyruszyć...."Słońce zaświeciło nam, pam, Musimy więc wykonać plan, plan" więc ruszamy ...Decydujemy się zobaczyć lokalną atrakcję - wioskę Cat Cat.
W okolicy Sa Pa jest kilkanaście wiosek w których żyją mniejszości etniczne. Podobno tylko do Cat Cat można iść bez przewodnika. Do pozostałych wiosek chodzić samemu nie wolno. Nie chce mi się w to wierzyć, ale nie mamy czasu, żeby sprawdzić.
Tak się składa, że nasz hotel znajduje się 200 m od wejścia do szlaku prowadzącego do wioski, która znajduje się w dolinie poniżej Sa Pa. Kupujemy bilety i wchodzimy - droga wije się ostro w dół. Niebo zrobiło się błękitne. Przed nami roztacza się piękna panorama na okolicę. Wszędzie soczysta zieleń. Spotykamy kobiety Hmongów, te już nie nagabują tak bardzo. Dochodzimy w końcu do wejścia do samej wioski - dalej idziemy w dół. Schodzimy kamienistą ścieżką pośród pól ryżowych, mijamy drewniane zagrody i kramiki z lokalnymi wyrobami. W niektórych zagrodach siedzą kobiety, na płotach wiszą sukna niebieskiego materiału. Sukno to farbowane jest przez Hmongów z użyciem barwnika indygo, dlatego czesto można zobaczyć, że ręce zaczępiających nas kobiet zafarbowane są na granatowo.
Wioska sprawia raczej ponure wrażenie. Na wpół nie zamieszkała, na ścieżkach pełno brudnych dzieci. Starsze dzieci już tradycyjnie ubrane wciskają turystom co się da. Widzimy małe dziewczynki w wieku lat około 6-7 niosące na plecach swoje rodzeństwo. Wszyscy niezależnie czy starsi czy młodsi uciekają od aparatu, albo chcą, aby coś od nich kupić w zamian. Domy są sklecone z patyków, liści, pudeł...
Wreszcie, dochodząc do końca wioski dowiadujemy się gdzie są mężczyźni. Ubrani we współczesne stroje stoją i zaczepiają oferując wwiezienie motorkiem do Sa Pa.
Mimo, że otoczenie wioski jest piękne, czujemy się trochę jak w żywym skansenie, żeby nie powiedzieć w zoo. Przy wejściu do wioski turysta musi zapoznać się z regulaminem, czyli:
1. Kupić bilet i zachować do końca zwiedzania
2. Nie dawać pieniędzy dzieciom (przypomina "Nie karmić zwierząt")
3. Chodzić tylko wyznaczonymi ścieżkami
I o ile oczywiście rozumiemy, że powinniśmy zachować się jak goście, to wszystko wydaje się nam być przemysłową instytucją z której państwo czerpie zyski, a lokalna ludność niewiele z tego ma. Może tak nie jest, ale na pewno w każdej wiosce znajduje się murowany budynek z flagą wietnamską i czerwoną gwiazdą na froncie: "Wielki brat nie śpi. Wielki brat czuwa."
Wracamy do Sa Pa. Zadowoleni z pięknego spaceru, ale z mieszanymi uczuciami co do formy tego miejsca.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 25 wpisów25 3 komentarze3 46 zdjęć46 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
09.08.2010 - 13.09.2010